Parakalein Parakalein
2375
BLOG

Pseudonim Parakalein

Parakalein Parakalein Polityka Obserwuj notkę 26

Pod wpływem wymiany zdań z pewnym dziennikarzem postanowiłem skreślić parę słów o tzw. anonimowości w sieci. Nie będę jednak teoretyzował, co jest manierą większości ludzi piszących o tym temacie, ale opiszę to, co spotkało mnie. Powinno  to w sposób dość prosty zilustrować, dlaczego postanowiłem skrobać pod PSEUDONIMEM- to ważne wytłuszczenie, bo pisanie pod pseudonimem zazwyczaj jest mylone z pisaniem anonimowym.

Sezon paprykowy to czas lecza. Leczo uwielbia cała rodzina, a ja je lubię robić, choć wiem, że łatwo nie będzie. Dość duży problem stanowią bowiem moje urwisy. Kradną wszystko, co się da zjeść bez obróbki termicznej. Tak było i tego kluczowego dla mojej "anonimowości" dnia.

Kiełbasę zakupiłem tam gdzie zawsze. Nie trzeba jakiejś wypasionej, wystarczy "Zwyczajna". Zakupiłem więc niezbędne laski w promocyjnej cenie. Sklep znam, panie znam, czyli standardowo miło i przyjemnie. Laskę rozkrajam na pół, a potem na półtalarki. Rozkroiłem pierwszą i zabieram się do drugiej. W tym samym momencie wbiega do kuchni mniejszy brzdąc i pach, nie mam już kawałka. Krzyczę oddawaj, ale kroję następną.

Ze środka wypadają kawałki innej kiełbasy. Kiełbasa się po prostu kruszy jak wiejska. Pośród mięsa widać całe kawałki innej kiełbasy ze skórką!! Wącham, śmierdzi kwasem jak fiks. Gnam do pokoju i wyrywam małemu z ręki jeszcze nieugryziony kawałek. Ten jest "czysty”, ale zabieram. Poziom wk..nia jaki u mnie to wywołało łatwo chyba sobie wyobrazić. Pal sześć mnie, ale dzieciaki.....

Część towaru w sreberko i do zamrażarki. Część w garść i do sklepu. Wg naszych przepisów za towar w sklepie odpowiada sklep. Ciężko jednak go winić za kiełbasę ze zmielonymi innymi w środku. Dlatego, po krótkiej rozmowie z personelem dostałem namiar na dostawcę. Dzwonię ze sklepu.

Dzień dobry, nazywam się tak i tak, zakupiłem Państwa kiełbasę tu i tu, informuję, że znalazłem w niej to ,co znalazłem i pytam czy może mi to Pani  jakoś wytłumaczyć, co Pani na to?

"Panie, co mi Pan tutaj dupę zawraca, wypad z baru, a Pan skąd wie, że tak nie ma być, technologiem Pan jest. Może tak ma być? A w ogóle to nie mam czasu zarobiona jestem, ze sklepem Pan gadaj, mogli nie kupować" - to luźne streszczenie tego, co Pani mi piskliwym głosem oznajmiła. Jak się okazało żona właściciela. Tu ważne wtrącenie. Masarnia męża tej Pani to gruba ryba rynku lokalnego. Właściciel znany i lubiany itd.

Po tak miłym przyjęciu mówię, że ja już rozumiem ich taktykę sprzedaży kiełbas wtórnego obiegu, w promocyjnych cenach, ludziom starszym,  których na lepsze nie stać, a tym bardziej nie stać na postawienie się tak dużej firmie. Powiedziałem też, że w ramach misji życiowej postanawiam sprawę nagłośnić, poinformować odpowiednie organy nadzorcze oraz postarać się, żeby firmę spotkało to, co spotyka ludzi po zjedzeniu takich frykasów.

I tu zaczynają się dziać rzeczy niesamowite. Pomijam moje działania, chodzi o to, co spotkało mnie i moją rodzinę.

Po całej akcji z kiełbasą pojechałem na mecz ligi zakładowej. Zagraliśmy, wygraliśmy i z uśmiechami schodzimy z boiska. Stoimy przy aucie i gadamy. Jeden z kumpli odbiera telefon.

 - XXXX? - wymienia moje nazwisko tak, żebym słyszał - Ta, znam bardzo dobrze. No jasne, ok.

Odwraca się do mnie: Ty, coś ty kur..a narobił, że Cię szuka "Z" (bardzo ważny człowiek z ratusza).

Mówię, że nie ważne, dopytuję "a o co chodziło? co chciał?" Rozmowę przerywa drugi telefon do kumpla.

 - Tak? Witam Panie "Y". W czym mogę pomóc? Znam. Oczywiście, przekażę. Postaram się z nim skontaktować.

Odwraca się do mnie:Coś Ty kura narobił??? Ratusz cię szuka, "Y" cię szuka. Ty się z nim lepiej dogadaj, bo będziesz miał w mieście przeje…e.

Z uśmiechem na ustach idę do auta. Uśmiecham się, bo widzę, że trafiłem fraglesa i wspomniany wyżej efekt "sraczki" już osiągnąłem. W aucie dobywam telefonu - 500 nieodebranych. Mama, tato, babcia, ciocia, wszystkie ciocie, wujek, wujkowie, znajomi.

Ciocia mówi: "...zlituj się, my się mamy budować, pozwolenia, musimy wziąć kredyt...

Podczas gdy ja oddzwaniam do rodziny kumpel drze się z daleka:Te łysy, wszyscy Cię kura szukają....

No, co wam będę pisał. Każdy wie, jak to jest ruszyć grubą rybę w małym mieście. Po tych telefonach uśmiech mi zniknął. Zastąpiło go jeszcze większe wku..nie. Facet obdzwonił wszystkich z książki telefonicznej nazywających się tak jak ja - efekt przedstawienia się.Jedyne co mnie pocieszyło to fakt, że ojciec mu powiedział, "jak go znam, to nie odpuści, ja na niego wpływu nie mam, ale mu przekażę, że próbował się Pan skontaktować". Reszta rodziny była lekko mówiąc poważnie zdenerwowana obawiając się "odwetu".

Podszedłem do kumpla, który przed chwilą rozmawiał z Panem "Y". Dawaj numer do dziada.

Zadzwoniłem i się przedstawiłem. Próbował na huki. W krótkich żołnierskich słowach powiedziałem mu jaki efekt może przynieść mu taki sposób prowadzenia rozmowy i niepokojenie mojej rodziny. Powiedziałem mu, po części blefując, co już zrobiłem i co jeszcze mam w planach. Facet zmiękł, słychać było jak ucieka powietrze.

 - To może byśmy się jakoś dogadali....

-  Ależ oczywiście, że się dogadamy. Jutro w redakcji Gazety ....... Zapraszam, zdjęcia Pana kiełbasy już tam są.

- O Jezu, niech mi Pan tego nie robi, zamkną mi zakład. Tylu ludzi na bruk. Zlituj się Pan."

- Zapraszam do redakcji jutro o 9. Pogadamy."

No i zacząłem się zastanawiać. Przez to, że się przedstawiłem facet ma namierzoną całą rodzinę i znajomych. Moje działanie będzie miało bezpośrednie przełożenie na to, jak będzie wyglądało ich życie w naszym mieście. Powiązania faceta sięgają nie tylko ratusza, ale i innych ważnych instytucji czy firm. Samo "szukanie" miało mi uzmysłowić, kto szuka i komu chce pomóc. Zastanawiałem się czy mam prawo w tej sytuacji dalej, na twardo, dążyć do wyciągnięcia pełnych konsekwencji.

Jego błaganie wcale mnie nie uspokoiło, że oto do faceta dotarło, że faktycznie może stracić zakład. Grał, kiepsko.

Spotkaliśmy się przed redakcją. Próbował jeszcze "się dogadać". Powiedziałem, że najpierw oglądniemy zdjęcia kiełbasy, a potem pogadamy. Pan redaktor odpalił kompa, pokazał zdjęcia. Facet malał w oczach. Zmieniał kolory jak Tom, któremu Jerry wsadził łapę w pułapkę na myszy. Cały pokój ludzi. Wszyscy kręcą głowami. Gość na koniec zbladł."To jak się dogadujemy?  A może Pan Redaktor ma jakiś pomysł?"

Stanęło na tym, że daje mu szansę. Zdjęcia zostają w redakcji w depozycie. Ja wysyłam poleconym informacje o tym, co znalazłem w kiełbasie, on odpowiada, przyznając się do "wpadki" i pisze, co zrobi, żeby ten fakt się nie powtórzył. Ja w ramach kontroli jakości będę kupował jego kiełbasy, jeśli znajdę coś niepokojącego w środku to zdjęcia oraz listy publikuje gazeta i o całej sprawie informujemy właściwe organy nadzorcze.

Po tej całej sytuacji miałem i mam nadal kaca. Nie jestem dumny z tego, że zacząłem się zastanawiać co zrobić. Powinienem iść po całości, ale...ugiąłem się, bo nie chciałem, żeby moje działania, za które ja i tylko ja powinienem ponieść ewentualne konsekwencje, miały wpływ na życie mojej rodziny.

I tu dochodzimy do anonimowości.

Nie będę zagadywał , dlaczego drogę pisania pod pseudonimem wybrali inni. Ja wybrałem ją, bo nie chciałbym, aby podobna sytuacja wydarzyła się jeszcze raz. Zdaje sobie sprawę, że nie poruszam znowu tematów tak kontrowersyjnych, że co chwilę ktoś będzie wywierał na mnie presję przez rodzinę. Tu chodzi o to, że chcę pisać na własny rachunek i być oceniany przez to, co piszę, a nie gdzie pracuję czy czyim krewnym jestem. Nie chcę też, żeby moja rodzina czy znajomi byli oceniani przez to, co ja piszę.

Pracuję na swój pseudonim tak, jak na nazwisko. Każda moja notka i komentarz w sieci są podpisane. Każdy może się odnieść, skrytykować czy przywołać coś z "archiwum". Nie wrzucam anonimów logując się jako "GOŚĆ" albo w ogóle bez podpisu. Nie reprezentuję i nie zasłaniam się żadną redakcją. Każdy wpis świadczy o mnie. Cześć publicystów S24, włącznie z politykami i dziennikarzami, zna mnie osobiście. Nie jestem tylko zbiorem bitów.

Jak zauważyłem problem z tym, z tą "anonimowością", mają Ci, którzy przyzwyczaili się odpowiadać na krytykę nie merytorycznie, ale właśnie przez "spłonki" otoczenia. Zamiast odpowiedzieć, odnieść się do zarzutów detonują "skąd ty jesteś" "gdzie pisujesz" itd. w nadziei, że meritum przysypie gruz sugestii wywołanych wybuchem.

Gryzie dziennikarzy pod nazwiskami, że nie mogą nas, Blogerów pod pseudonimami, wciągnąć do tej swojej wojenki, do tych okopów i bunkrów, z których pisują. Wkurza ich do białości to, że nie da się nas osadzić w żadnych „dziurawych gaciach” i załatwiać w tri miga jednym hasłem „GWno prawda” czy „RzePISska”.

Dla mnie osobiście czepianie się „anonimowości”, tej, która jest tak naprawdę pisaniem pod pseudonimami i robienie z tego argumentu w dyskusji jest wyrazem słabości. Im słabszy dyskutant z nazwiskiem, tym bardziej do trola będzie nas porównywał. To jego internetowa „spłonka”. Będzie liczył na to, że nas zmiażdży etykieta, której treść stanowią faktycznie anonimowi giganci komentarza.

Na koniec chciałem tylko zauważyć, że tych troli na różnych portalach hoduje ktoś z nazwiskiem, jakiś redaktor / moderator.

Ale tych nazwisk się nie rozlicza.

Te są dopiero anonimowe.

Bardziej niż ja.

 

 

 

Parakalein
O mnie Parakalein

Materiały zawarte na blogu są moją własnością. Mogą być dowolnie wykorzystywane przez innych wyłącznie w celach niekomercyjnych. Komercyjne wykorzystanie jest możliwe wyłącznie po uprzednim poinformowaniu mnie via mail oraz podaniu w cytowanym tekście źródła.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka